"Chińska maska", "latex", "wosk do twarzy" - te i inne epitety można znaleźć w internecie, szukając informacji na temat maski Pilaten. Pierwszy raz zetknęłam się z nią na kanałach zagranicznych, głównie azjatyckich, youtuberek. Później, w polskiej blogosferze pojawił się na fali popularności zakupów na chińskiej platformie AliExpress i jej podobnym.
Ja swój egzemplarz trafiłam na allegro. Dostępne są pełnowymiarowe tubki 60g oraz jednorazowe saszetki. Pokusiłam się od razu na dużą tubę, tym bardziej że kosztowała ok 25zł, a wątpiłam aby saszetka wystarczyła mi do testów.
Przyjrzyjmy się samemu produktowi. Nie, nie był wcale podejrzany. Otrzymałam go w kartonowym pudełku, na którym trudno było dojrzeć cokolwiek przez gąszcz nieprzyjaznych krzaczków. Ani daty ważności, ani naklejki z wypisem składu, ani też informacji jak to wogóle stosować.
![]() |
My eyes are bleeding... |
![]() |
Esencja ciemności |
![]() |
Twarz taka krzywa - zachodzi mutacja. |
Po około 15 minutach maska zastygła na tyle, że uniemożliwiała jakiekolwiek ruchy mimiczne. Czuć ściągnięcie. Czekałam z niecierpliwością na przewidziane 40 minut.
Gdy nadeszły było o niebo gorzej - jeśli kto z was używał kiedykolwiek plastrów z woskiem, to nie wie, jakie to uczucie bo i tak nie przyklejaliście ich sobie na twarz. A takie jest to właśnie uczucie - odrywania woskowych plastrów lub taśmy klejącej.Dlatego też nie polecam nakładać tego blisko oczu - ból jest okropny.
A efekty... Jak na taki pomiot Nazguli - oszołamiające. Skóra jest oczyszczona w stopniu doskonałym. Widać to na odrywanych płatach maski. Jeśli macie jakieś drobne włoski na twarzy - pozbędziecie się ich za jednym zamachem.
Podsumowując - polecam zaryzykować ;) Ja przy niej zostanę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz